wtorek, 3 marca 2009

2.03 Chiang Mai

Rano dojeżdżamy na miejsce. Z autokaru przejmuje nas rozpadający się busik i zawozi do hotelu i swojego biura podróży. Tu oczywiście nie chcemy nocować, więc idziemy na poszukiwania lokum. Wybieramy upatrzony wcześniej w necie Julie Guesthouse. Tu najczęściej jest pełno, ale udaje się w końcu dostać trzyosobowy z łazienką i wiatrakiem za 270B (po 9zł od osoby!). Klimat tego miejsca jest niesamowity! Bardzo fajne kolorowe pokoiki, typowo backpackerska atmosfera, klimatyczna knajpka z leżankami, informacjami dla turystów, przewodnikami do poczytania, a do tego chill out area na tyłach - piękny ogród do wypoczynku ze stolikami i leżankami. Jest tu też biuro podróży pomagające zorganizować dalsze przejazdy, przeloty, zwiedzanie, czy trekkingi po okolicy. Bardzo przyjazna i przyjacielska obsługa - miejsce bez wątpienie warte gorącego polecenia!
Plecaki zostawiliśmy w recepcji i w oczekiwaniu na przygotowanie pokoju jedzimy tuk-tukiem coś zjeść. Wytypowany przez nas bazar okazuje się nietrafionym miejscem. W powrotnej drodze za to trafiamy do kafejki Aun'a. Wyluzowany właściciel wygladajacy jak Rasta z Jamajki właśnie ręcznie rozcierał ziarna kawy w tyglu. Zaprowadził nas do swojego domu na tyłach swojej kafejki i zaparzył świeżo ręcznie zmieloną kawę. Pyszna! Posiedział z nami, opowiedział dużo o sobie, ludziach z całego świata, których gościł, życiu w Tajlandi, itd. Pochwalił się swoimi roślinkami chodowanymi w doniczkach w ogrodzie (wiadomo jakimi) :) Naprawde bardzo miło spedziliśmy ten poranek. Na koniec wskazał nam jeszcze gdzie możemy tanio zjeśc coś smacznego.
Wróciliśmy do Julie i po prysznicu wyruszamy na zwiedzanie miasta. Zaczepia nas Mr. Moo i proponuje obwiezienie po okolicznych atrakcjach. Bierzemy go za tuk-tukowca i negocjujemy cenę 100B/os za wybrana przez nas trasę. Za chwile okazuje się, że jest właścicielem niezłego samochodu z klimą :) Umawiamy się na 3 miejsca, gdzie w każdym ma na nas czekać aż je zwiedzimy. Jedziemy do muzeum plemion zamieszkujących tutejsze tereny górskie, farmy storczyków i Tiger Kingdom. Najwieksze emocje oczywiście związane były z tygryskami :) Mogliśmy wybrać młode, średnie lub te największe. Wybieramy największe! I panowie wprowadzaja nas do klatki z wielkimi żywymi tygrysami, "kotki" nawet nie sa przypięte łańcuchami. Przez jakiś czas przytulamy sie do kotów, głaszczemy po grzbiecie i robimy zdjęcia. Potem jedziemy do skansenu plemion. To wioska, w ktorej mieszka 5 plemion, w tym kobiety z długimi szyjami. Szyje maja owiniete miedzianym drutem i wydłużane z wiekiem do 30cm. Evcia miała mieszane uczucia i faktycznie ludzie ci występowali trochę jak zwierzaki w zoo. Na koniec wycieczki jedziemy jeszcze do farmy storczyków. Po powrocie idziemy na nocny bazar. Jak zwykle trochę błądzimy, bo nie mamy dokładnego planu miasta. Bazar jest inny od oglądanych poprzednio, przede wszystkim bardzo duży i czysty. Na straganach rozstawionych wzdłuż ulicy towary dobrej jakości. Ceny poczatkowe mocno zawyzone, Evcia zbija cene 680B do 150B - nauka wyniesiona z pracy dyplomowej ;) Na kolację zupka, a na deser robaki. Na poczatek smażone i solone bamboo worms. W smaku takie sobie, ale chcieliśmy spróbowac.
Wieczorem w pokoju rozwieszamy 'romantyczny baldachim' czyli moskiterę, bo komary zaczynają nas atakować.










3 komentarze:

  1. Witajcie Podróżnicy. Wasze wiadomości są super - czekamy na nie każdego ranka z niecierpliwością.Jesteście bardzo zaradni i widać, że nieźle się bawicie poznawaniem świata. Forma przekazu bardzo ciekawa - jak książka w pigułce. Bawcie się dobrze, a nie zapominajcie o filmowaniu i zdjęciowaniu - to dla tych co siedzą w domu na tłustych tyłeczkach. Pysiek

    OdpowiedzUsuń
  2. a właśnie... ktoś obiecywał fotki ;>

    OdpowiedzUsuń
  3. Ewunia!! Ty z tym kotem - rewelka!! Czy to napewno nie jakiś fotomontaż?!?

    Aga K.

    OdpowiedzUsuń