piątek, 27 marca 2009

26.03 Powrót

O godzinie 6.00 wylatujemy w ponad 10 godzinną podróż do Kijowa, a stamtąd po 3 godzinnej przerwie w 1,5 godzinną do Warszawy. W tą stronę gonimy dzień (zmiana czasu), więc tego samego dnia ok 16.00 jesteśmy w kraju.

Podczas kupowania biletów lotniczych przestrzegano nas żebyśmy zostawili sobie w lokalnej walucie pieniądze na tzw. opłatę wylotową, którą płaci się na lotnisku jeśli bilet nie był zakupiony w Tajlandii (po 700B/os.). Potwierdzili to również w lokalnym biurze turystycznym na Khaosan. Mimo to przy wylocie nikt nie upomniał się o taką opłatę i tylko niepotrzebnie wyciągneliśmy dodatkowe pieniądze przed odlotem z bankomatu i przywieźliśmy je do Polski.



I to już koniec naszej wyprawy :(

Na pewno będzie nam brakowało tej upalnej pogody i codziennego smaku nowej przygody :) Miłych, uśmiechniętych ludzi, ciekawych miejsc, pięknych, kolorowych świątyń, rajskich plaż, pysznego jedzenia. Ale też miejscami brudnego, głośnego i zatłoczonego Bangkoku, warkotu tuk-tuków i spalin na ulicach, chińskich dzielnic i tanich guesthousów, bo to wszystko też miało naprawdę pewien specyficzny, ale niepowtarzalny urok! Było po prostu inne niż w dobrze znanej nam Europie i właśnie po to tam pojechaliśmy tak daleko. Było warto! Piękna przygoda, którą wszystkim polecamy - "Thailand is easy!" - to zasłyszane hasło jest jak najbardziej prawdziwe i bez obawy możecie śmiało bez pośrednictwa żadnych biur podróży sami zorganizować sobie udany urlop w Tajladii (mamy też nadzieję, że informacje z naszego blogu jeszcze to ułatwią) - tego Wam życzymy nasi drodzy Czytelnicy, a sobie... powrotu tam jak najszybciej :))

25.03 Bangkok

Autobus miał nas dowieźć na rano do Bangkoku, ale najwyraźniej się pośpieszył i wylądowaliśmy w środku nocy, nieco po trzeciej. Nie planowaliśmy już noclegu w BKK, ale w takim przypadku zdecydowaliśmy, że jednak prześpimy się do rana. Zaczęliśmy od znanych nam miejsc na ulicy Rambutri, ale nigdzie nie było wolnych miejsc w tańszych guesthousach. Na Khaosan też wszędzie full, albo dwuosobowe w droższych miejscach. W końcu po ponad godzinie chodzenia z ciężkim plecakiem wróciliśmy na Rambutri i wynajeliśmy pokój w My House Guesthouse (pokój niespecjalny ale w cenie 430B za 3os z łazienką, zimna woda).
Dzielnica plecakowiczów chociaż niesamowicie zatłoczona wieczorem z tysiącem straganów i mnóstwem turystów wymiera około pierwszej, drugiej w nocy. No może tylko na Khaosan nieco dłużej coś się dzieje, ale sąsiednie uliczki są już zupełnie puste. Mimo to czuliśmy się jednak dosyć bezpiecznie błądząc po czasem nawet wąskich uliczkach i podwórkach w poszukiwaniu noclegu.
Rano postanowiliśmy podjąć próbę uszycia ubrania u lokalnego krawca. Słyszeliśmy wcześniej, że warto, bo w bardzo atrakcyjnej dle europejczyka cenia można kupić skrojone na miarę garnitury z najnowszych katalogów światowych dyktatorów mody.
I faktycznie nasz krawiec stanął na wysokości zadania i chociaż zamówienie złożyliśmy po godzinie trzynastej to tego samego dnia wieczorem mieliśmy gotowe : garniur, dwie marynarki i płasz dla mnie i dwa komplety garsonek i płaszcz dla Evci. Zbigu zamówił sobie elegancki garniur w komplecie z jedwabną koszulą i krawatem, dodatkową marynarkę i płaszcz u innego krawca. Garnitur z najlepszego materiału czyli wełny z domieszką kaszmiru można kupić już od 3500B, z tańszego nawet od 2500B. Wybór materiałów jest naprawdę ciekawy.
Zdecydowanie możemy polecić salon Kings Fashion na ulicy Rambutri. Przede wszystkim bardzo dobra i fachowa obsługa oraz idealnie uszyte ubrania.
Po północy zjadamy ostatnie pyszne tajskie posiłki na straganach, korzystamy z uprzejmości guesthousu Mery V (prysznice i przepakowanie plecaków) i ruszamy na lotnisko (taksówka 400B).

wtorek, 24 marca 2009

24.03 Koh Phangan

Dzisiaj od rana plażowanie i nurkowanie na rafie przy naszej plaży do południa, potem pakowanie i wyjazd do Bangkoku.
Prom przepływa przez wyspę Ko Tao - mekkę nurków. Podobno w okolicy wyspy są najlepsze nurkowiska i super przejrzysta woda, można tu też najtaniej w całej Tajlandii wykupić kurs nurkowy i wyrobić sobie odpowiednie uprawnienia.
Brzeg przy którym przepływamy jest skalisty, a na skałach z fantastycznym widokiem na morze przylepione są bungalowy do wynajęcia w różnych ośrodkach - pięknie!
Od razu wszyscy się zgadzamy, że gdybyśmy w przyszłości mieli spędzić typowy wypoczynkowy dwutygodniowy urlop w Tajlandii to byłby to wyjazd na wyspy Phangan i Tao, po tygodniu na każdej.



23.03 Koh Phangan

Dzisiaj rano jedziemy na skuterkach na plażę Ao Mae Haad. Z plaży jest przejście na małą wysepkę Koh Ma, jak jest odpływ to można przejść po piasku suchą nogą, rano podczad przypływu przejście jest zalane morzem, ale wody jest po kostki.. może po kolana. Przy tej małej wysepce jest jedno z najlepszych nurkowisk na rafie koralowej do snorkelingu (maska z rurką, bez butli tlenowej). Faktycznie pod wodą jest tu pięknie! Rafa dużo ładniejsza niż oglądaliśmy na Ko Samui i prawie tak ładna jak na snorkelingu podczas wycieczki na wyspy Phi Phi. Bardzo duża różnorodność kształtów rafy, ukwiały, intensywne zróżnicowane kolory i oczywiście mnóstwo pięknych kolorowych rybek, niektóre nawet całkiem duże!
Później jedziemy dalej do zatoki Coral Bay, gdzie jest inne znane nurkowisko, ale poziom wody już jest zbyt niski żeby dopłynąć do rafy. Można było, ale nie chcieliśmy szorować brzuchem po piasku i skałach, albo zbyt długo wędrować w płetwach po płytkiej wodzie z kawałkami rafy.
Po południu jedziemy na drugi koniec wyspy (południowo-wschodni) do Haad Rin, miasteczka położonego na cyplu, znanego z organizowania imprezy Full Moon Party. Zachodnia plaża jest nawet fajna, ma bardzo drobny jasny piasek (prawie jak puder), ale wschodnia wygląda mało atrakcyjnie - chociaż wybrzeże oglądaliśmy z portu promu, więc może nie było to najodpowiedniejsze miejsce. W miasteczku jest kilka uliczek ze straganami i różnymi sklepikami oraz oczywiście masa knajpek i restauracji. Doszliśmy jednak do wniosku, że nasza plaża i okolica jest fajniejsza :) Droga do Haad Rin jest bardzo górzysta i obawialiśmy się czasem czy damy radę podjechać na ostrych podjazdach albo zjechać ostymi krętymi zjazdami na naszych skuterkach. Do naszego resortu dojeżdżamy już po ciemku i tradycyjnie wieczorem wskakujemy do basenu. Kąpiel w nagrzanej wodzie pod rozgwieżdzonym niebem to jest to co tygrysy lubią najbardziej :) I chyba najlepsze jakie jadłem do tej pory krewetki w cieście w naszej knajpce. Evcia nie trafiła ze spaghetti z mozarellą, dostała trochę klusek z pomidorami posypanych parmezanem. Kupiliśmy już bilety na jutro do Bangkoku. Przejazd od 14:00 do 6:00 rano następnego dnia (wynegocjowana cena 850B/os.)









22.03 Koh Phangan

Pół dnia wylegujemy się i kąpiemy na plaży. Plaża jest naprawdę piękna. Po południu wypożyczamy skuterki i zwiedzamy północne tereny wyspy. Zdecydowanie ta wyspa podoba nam się najbardziej ze wszystkich odwiedzonych miejsc nad morzem! Szkoda, że nie możemy tu zostać przynajmniej tydzień :( Wieczorem w naszej knajpce poznajemy Sebastiana i ucinamy sobie krótką pogawędkę, potem do późna w nocy kąpiemy się w naszym basenie pod gwiazdami z przepięknym widokiem popijając zimne drinki i zastanawiamy się co to za zwierzę wydaje takie dziwne dżwięki "i-oo, i-oo", może to jakaś jaszczurka?











20/21.03 Tanah Rata/Penang

Od rana niestety pada deszcz, więc z wycieczki nici. Jednak jeśli ktoś sie tu wybiera to warto wykupić zorganizowany trekking do lasu deszczowego, można zobaczyć raflezję, największy kwiat na świecie (podobno średnica przekracza czasem metr!), odwiedzić bambusową wioskę tamtejszych plemion, zwiedzić najwiekszą w okolicy plantację i fabrykę herbaty i zaliczyć jeszcze kilka lokalnych atrakcji - koszt od 50 do 95RM/os. w zależności od czasu trwania i czy w programie jest rajd jeepem przez dżunglę.
Pogoda deszczowa, ale plantacji herbaty nie odpuścimy. Jedziemy lokalnym autobusem do BOH Tea Estate. W międzyczasie przestaje padać i robi się całkiem ładna pogoda. Niewykluczone, że udałaby się i planowana wycieczka, ale w dżungli z pewnością jest teraz mnóstwo błota i pijawek.
Plantacje herbaty są przepiękne, szczególnie w Cameroon Highlands, bo tworzą malowniczy krajobraz soczyście zielonych krzewów posadzonych rzędami i porastających bardzo pofałdowany górzysty teren. Pijemy też lokalną herbatkę i zwiedzamy fabrykę, gdzie zza szyby można obserwować pracę na poszczególnych etapach przetwarzania herbaty. Warto tu przyjechać!
O 16.30 mamy autobus do Georgetown na wyspie Penang (na północy Malezji, niedaleko już granicy z Tajlandią) - bilet kosztuje 30RM/os. Dojeżdżamy do dworca na miejscu jak jest już ciemno. W pobliskim barze zostajemy do 3 w nocy jedząc, popijając kawy z lodem i oglądając kiepskie amerykńskie filmy razem z lokalsami. Nasz bus do Hat Yai - w Tajlandii - odjeżdza o 5 rano (koszt 30RM) więc 2 godziny koczujemy na dworcu. Jest tam nawet prysznic, o tej godzinie darmowy, chociaż na pustawym dworcu w środku nocy pod prysznicem czułem się trochę nieswojo.
Znowu zaczyna padać ulewny deszcz, akurat w momencie kiedy musimy z plecakami wyczekiwać minibusa na przystanku. W Hat Yai przesiadka do innego busa i jedziemy odpocząć na wyspę Koh Phangan (cena razem z szybkim promem 950B).
Na promie jakiś gość proponuje nam bungalow w Over Bay Bungalows na plaży w Haad Yao, czyli w pobliżu gdzie planowaliśmy się zatrzymać. Wybór jest doskonały, dostajemy bardzo ładny i czysty domek z widokiem na morze, pięknie oświetlone miasteczko i podświetlany wieczorem basen, który jest zaraz obok naszego domku :) Do tego można na miejscu wypożyczyć skuter za 200B na dobę, jest też bardzo ładna restauracyjka. Do plaży idzie się w dół jakieś 3 min. Cena 600B za domek (katalogowa 700B).
Jesteśmy trochę wykończeni, bo nie spaliśmy od ponad 38 godzin, nie licząc krótkich i mało wygodnych drzemek w podróży.








czwartek, 19 marca 2009

19.03 Tanah Rata

Tanah Rata to piekne górskie miasteczko, nieco przypominające nam Wisłę w naszych górach. Jest tu bardzo spokojnie i klimat jest dużo przyjemniejszy niż w poprzednio odwiedzanych miejscach, świeższe powietrze i niższe temperatury - w nocy jest nawet całkiem chłodno!
Idziemy na pieszą wycieczkę do pobliskiej plantacji herbaty (ok. godziny spokojnym tempem w jedną stronę). Widok na plantację jest urzekający. Spedzamy tam trochę czasu pstrykając fotki i buszując pomiędzy krzakami herbaty. W kawiarence herbata ma całkiem niezły smak, ale dostajemy bardzo mocny napar, który tu pija się z dużą ilością cukru i czasem z mlekiem). Na obiad specjały malezyjskiej kuchni - zajadamy się pysznymi plackami wypiekanymi na miejscu w specjalnym piecu podawanym z róźnymi sosami (tzw. Naan), Evcia dostaje ostre kluski chińskie, ale jest dzielna i zjada wszystko :) Mamy tu już swoją ulubioną knajpkę, nazywa się Restoran Kumar i jest w pasażu przy głównej ulicy. Jeśli jesteśmy przy jedzeniu to wspomnę też, że malezyjczycy głównie jedzą rękami, nie używając sztućcy w ogóle! Oczywiście, niektórzy jedzą "po europejsku", ale inni zgarniają potrawy z talerzy do ust używając kciuka, palca wskazującego i środkowego. I to nie tylko twardsze kawałki, ale też ryż zmieszany razem z dużą ilością płynnego sosu brudząc sobie przy tym radośnie całe ręce. Tak jedzą nawet niektórzy elegancy panowie w garniuturach, to samo zauważyliśmy już wcześniej w Kuala Lumpur.
Po południu znowu pada deszcz. Jutro jedziemy na komercyjną wycieczkę po okolicy jak pogoda dopisze, ale z powodu niestabilnej aury umówiliśmy się, że zdecydujemy rano.










18.03 Kuala Lumpur

Rano śniadanko w Chinatown i razem z naszymi znajomymi idziemy jeszcze raz do centrum. Po drodze kolejny raz mrożona kawa w zanej z wczorajszego dnia (wczoraj po 3 kawy) kafejce Padi. Kawę serwują wyśmienitą (3RM). Próbujemy wjechać na wieżę Menara, ale cena jest zaporowa (43RM od osoby, wprawdzie w cenę wliczone są jeszcze inne dodatkowe atrakcje, ale dla nas mało interesujące, opcji samego wjazdu na taras widokowy niestety nie ma). Udaje nam się za to dostać bilety na wjazd na pomost łączący na 41 piętrze wieże Petronas, pomimo późnej godziny (bilety wydawane są od 8.30 i dosyć szybko się kończą, ich ilość jest limitowana). Z góry podziwiamy całe miasto. Po południu ruszamy w dalszą drogę do Tanah Rata w regionie Cameroon Highlands (wracamy na północ). Wprawdzie w KL warto by było zwiedzić jeszcze jedno z najwiekszych na świecie akwarium z przeszklonym tunelem i inne ciekawe miejsca, ale mamy mało czasu. Ogólny klimat miasta i najważniejsze miejsca jednak poznaliśmy.
Po południu dojeżdzamy do naszego celu. Sama podróż jest bardzo ciekawa, mijamy gęsto zarośnięte dżungle, ogromne plantacje palm kokosowych ciągnące się aż po horyzont, a ostatni odcinek drogi prowadzi po niesamowicie krętych górskich serpentynach oferując przy tym niezapomniane widoki na zarośnięte dżunglą wzgórza i malownicze doliny. Lokujemy się w Twin Pines (30RM za 30s. prosty pokój na poddaszu) prawie w centrum miasteczka. Wieczorem pada.



17.03 Kuala Lumpur

Dojeżdżamy na miejsce wcześniej niż się spodziewaliśmy - jest jeszcze ciemno. Szukamy jakiegoś guesthousu razem z nowymi znajomymi oraz dwoma Szwedkami. Chodzimy od jednego do drugiego, ale warunki przeważnie są poniżej akceptowalnych. Ceny są dużo wyższe niż w Tajlandii, a pokoje kiepskie. W końcu trafiamy do Casavilla Travelers Lodge (Jl Pudu Lama 28). Za 90RM (1RM=ok 1zł) wynajmujemy trójkę z łazienką i ciepłą wodą, jest też fajny taras ze stolikami z którego można korzystać. Rano idziemy zwiedzać Kuala Lumpur - Chinatown i Little India - okazują się być brudne nawet w KL, w zasadzie to takie bazary, ale na swój sposób ciekawe (chociaż dla nas to już nic nowego). Można tam tanio zjeść, ale też trzeba uważać. Jemy na straganie gdzie samemu nakłada się potrawy z blaszanych półmisków, płaci się za ilość nałożonych łyżek różnych potraw. Nam jednak naliczają więcej twierdząc, że za dużo nakładaliśmy na łyżkę..! Później wędrujemy przez miasto i park do Menara Kuala Lumpur, czwartej pod względem wysokości wieży telekomunikacyjnej na świecie, trochę poniżej szczytu jest taras widokowy na wys. 276m. Miasto jednak wyraźnie różni się od Bangkoku, jest dużo czyściej i nowocześniej, szczególnie w centrum, gdzie dookoła jest mnóstwo nowych wieżowców. Dochodzimy do Petronas Towers - słynnych dwóch wież - budynek ten był swego czasu najwyższym na świecie, ale w 2004 roku prześcignęła go wieża Taipei. Budynek robi wrażenie swoją wielkością i ciekawym projektem z błyszczącej stali i szkła. W jednej z wież jest siedziba koncernu paliwowego Petronas, druga jest wynajmowana na prestiżowe biura. Na parterze jest centrum butików z najbardziej prestiżowymi i drogimi markami. W przyległym przepięknym parku zostajemy do wieczora. Pstrykamy mnóstwo fotek, a później nocnych ujęć wspaniale oświetlonych wież.
Późnym wieczorem spotykamy się na pogaduchy z Przemkiem i Kasią na naszym tarasie - jest okazja do wypicia paru drinków z wiezionej jeszcze z Polski żubrówki w bardzo sympatycznej atmosferze.