Po śniadaniu (tajska zupa) bierzemy taxi i za 200B jedziemy do Wat Tham Seua, który znajduje się ok. 8km za miastem. Jest tam Tiger Cave Temple, gdzie w płytkiej jaskini znajduje się ołtarz z Buddą, ale dla nas ciekawsze jest to, że Wat prowadzony jest przez mniszki. Do tej pory widzieliśmy wszędzie jedynie mnichów w pomarańczowych (może szafranowych) szatach. Mniszki mają tak samo ogolone głowy, ale noszą białe szaty. Jedna z nich zawiązuje nam plecione sznureczki na rękach na szczęście. Na dziedzińcu skaczą małpy. Jest ich bardzo dużo, są sprytne i zabierają nieuważnym turytom butelki z piciem. Nawet twardy plastik potrafią przegryźć i wypić ze środka colę. Dalej odnajdujemy schody prowadzące na szczyt góry, gdzie jest posąg siedzącego Buddy i punkt widokowy. Ale sie umordowaliśmy! Schody okazały się mieć prawie 1300 stopni, niektóre tak strome jak drabina! A my w 40 stopniowym upale wspinamy się do góry. Ledwo doszliśmy na szczyt, ale było warto. Widok był cudowny, z jednej strony porośnięte dżunglą wgórza, z dugiej zielone pola i lasy palmowe, z innej miasto i widok na morze. Prawdziwą perełką okazuje się tu jednak ścieżka po schodach po lewej stronie pod koniec terenu świątyni. Wiedzie do ciekawych rozległych jaskiń i ołtarza Buddy w jamie skalnej. Wszystko to jest ukryte w dżungli gdzie nie docierają żadne odgłosy cywilizacji. Po drodze mijamy również urokliwe małe chatki mnichów tzw.gu-di, (niektóre mieszkania wykute w skałach). Niesamowite odgłosy dżunglii i drzewa o niezwykłych, rozległych pniach. Nie można tego pominąć będąc w okolicach Krabi.
Wieczorem próbujemy różnych specjałów tajskiej kuchni na targu, wyborne krewetki i banany w cieście oraz jakieś nieznane nam tropikalne owoce. Do tego obrzydliwe "niewiadomoco", jakby torcik ze zgniłego jajka. Zbigowi nawet smakowało, ale to gość, który zajada się durianem... (o durianie i jego zapachu chyba już wcześniej pisaliśmy).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz